Artykuły


Stałe pozycje


Reklama

Wyszukiwarka

Sondy

Austria - Polska - Wiedeń 12.06.2008

Euro 2012 coraz bliżej. Jednych ta impreza bardziej kręci, innych mniej, niektórych wręcz dobija. Aby więc troszkę odbiec od polskiej Euro-gorączki wróćmy się 4 lata wstecz, gdy Mistrzostwa rozgrywane były w Austrii i Szwajcarii. Polska trafiła wtedy do grupy z Niemcami, Chorwacją oraz współgospodarzami - Austrią. Piłkarsko grupa do łatwych nie należała, ale w sumie nie to dla kibica jest najważniejsze. Ważne, żeby na takiej imprezie poprostu być. Budżet w tamtym czasie był mocno ograniczony, więc ze wszystkich możliwości trzeba było wybrać jedno spotkanie. Po krótkiej rozkmince i analizie dat oraz miejsc rozgrywania meczy padło na spotkanie z Austrią. Główny argument tej decyzji był prosty: stosunkowo bliski dystans do stolicy Austrii w porównaniu z odległym Klagenfurtem. Co tu dużo mówić... poszliśmy więc na łatwiznę. W losowaniu biletów farta zabrakło więc nastawialiśmy się na strefę kibica. Kilkanascie dni przed spotkaniem pojawiła się jednak ciekawa informacja na skrzynce. PZPN otrzymał dodatkową pulę biletów na mecze Polaków, którą postanowił przekazać kibicom, którzy w ostatnim czasie najczęściej kupowali bilety poprzez portal kupbilet.pl. Ponieważ mecze wyjazdowe punktowano podwójnie, otrzymaliśmy z bratem info o możliwości kupna łącznie 4 biletów na mecz w Wiedniu. Najniższa kategoria cenowa biletów pozwoliła nam się "szarpnąć" na tą jakże ciekawą propozycję.

Na mecz ruszyliśmy łącznie w 7 osób dwoma furami. Ponieważ Wiedeń jest na tyle ciekawym miastem, że warto się po nim trochę pokręcić wyjechaliśmy w środku nocy, co pozwoliło nam być już około południa na miejscu. Tutaj trzeba zaznaczyć, że z naszymi autostradami na Euro wstydzić się nie musimy bo ostatnie kilkadziesiąt kilometrów do Wiednia jechaliśmy wąską jednopasmówką mijając rozkopaną autostradę. Chyba też nie zdążyli... Mimo wszytsko droga umilana browarkiem mijała szybko i wesoło. Po wjeździe do samego miasta sytuacja nieco się skomplikowała. Wtedy nawigacja była jescze rarytasem, więc sugerowaliśmy się jedynie wydrukowaną wcześniej internetową mapką miasta, która jednak nie zdała egzaminu. Na szczęście trafił się jakiś pomocny tubylec, który jadąc przed nami doprowadził nas pod sam stadion. W nagrodę otrzymał "Żywca" i zadowolony odjechał w siną dal.

Topografii miasta nie znaliśmy wogóle, więc po zaparkowaniu auta ruszylismy poprostu w kierunku widzianego w oddali stadionu. Długa droga zakrapiana kolejnymi piwkami spowodowała znaczne rozweselenie towarzystwa, więc zaraz po opuszczeniu naszego transportu głośno zaznaczyliśmy swoje przybycie. Nasze piosenki usłyszano chyba na pobliskim małym stadioniku, skąd wybiegł jakiś jegomość, zapraszając nas do środka. Okazało się, że swój mecz rozgrywali tam nasze "pismaki" i gwiazdy tv, jako przeciwnika mając austriackich kolegów po fachu. Widocznie brakowało im dopingu. Wtedy jeszcze nie było tak otwartej wojny z dziennikarzami więc troche wspomogliśmy chłopaków śpiewem. Moglismy się poczuc jak gwiazdy, bo od razu otoczyły nas kamery i fotoreporterzy cykający kolejne fotki. Ponoć urywek naszych wokalnych popisów ukazał się nawet w "pro-kibicowskim" TVN. I nikomu nie przeszkadzało, że wszyscy tam staliśmy z browarkami. Dzisiaj pewnie pojawiła by się raczej informacja: "Pijani kibole zakłócili mecz dziennikarzy". Na koniec cykamy fotę ze znanym panem pogodynką i ruszamy dalej (sam mecz niezbyt nas wciągnął:)).

Kręcac się w okolicach stadionu znaleźliśmy wreszcie jakiś przystanek metra, więc postanowiliśmy udać się do centrum miasta. Znaleźć centrum też nie było prostym zadaniem. Miejscowi nie za bardzo władali angielskim, a my z niemieckim byliśmy na bakier. Kręciliśmy się więc uliczkami Wiednia co chwila spotykając biało czerwonych kibiców. O dziwo Austriaków w barwach było jak na lekarstwo. Może obawiali się najazdu pijących i grabiących kiboli z Polski. Po kilku kilometrach wędrówek po mieście w końcu udaje nam się odnaleźć centrum (tak to przynajmniej wygladało). Długi i szeroki deptak, ogromna bazylika i setki ludzi wszelkiej narodowości - tzw. "multi kulti". Wśród nich zdecydowanie dominowały jednak biało czerwone barwy.

Kibiców Austrii nadal cięzko było odnaleźć. Spotkaliśmy za to Chorwatów, którzy do Niemiec i Austrii mieli bardzo podobny stosunek co my. Zaśpiewalismy kilka wspólnych piosenek o naszych grupowych rywalach, wypilismy kilka toastów i poszliśmy dalej. A propo toastów... Zabrakło polskiego alkoholu i trzeba było się ratować w miejscowych sklepach, gdzie znaleźć w miarę tanie, 40% alko nie było wcale łatwym zadaniem. Uratowała nas odszukana na jednej z półek nasza "Wyborowa":) Znaleźliźmy ładny trawniczek z ławeczkami, gdzie rozwiesiliśmy naszą flagę i spokojnie mogliśmy raczyć się zrobionymi zakupami. Długa podróż, wypite alko dały jednak o sobie znać i większość z nas ucięła sobe na tym trawniku i ławeczkach połgodzinną drzemkę.

Czas meczu zbliżał się nieubłaganie więc nasza grupa musiała się rozdzielić. Chłopaki bez biletów zostali na mieście, udając się do pobliskiej srefy kibica, my natomiast w kierunku metra by wrócić w okolice stadionu. O ile ze znalezieniem drogi na stadion nie było problemu to ze znalezieniem naszego auta już było dużo gorzej. Okolice stadionu w międzyczasie znacznie sie zmieniły. Pozagradzano wiele przejść co uniemożliwiło obejście stadionu dookoła i zamknęło nam drogę do naszego parkingu. Problem tkwił w tym, że w furze mieliśmy bilety na mecz. Początkowo było śmiesznie, jednak gdy minęła godzina a my dalej krążyliśmy bez celu zaczeło się robić nieciekawie. Połowa ludzi już była na stadionie a my dalej szukamy samochodu, W końcu jednak, gdy się rozdzieliliśmy udało nam się znaleźć przejście między jakąś budową, które doprowadziło nas do naszego parkingu. Ufff.... jednak zobaczymy mecz:). Z tejże radości opróznilismy naszą "Wyborową" do końca i udalismy się do bram stadionu. Tam dowiedzieliśmy się, że nasza flaga nie wejdzie (jest za duża). Gdyby wiadomo było o tym wczesniej odpowiednio byśmy się "przygotowali" na taką okoliczność, a tak to flaga mimo małego kombinowania oraz negocjacji wylądowała w depozycie. Trudno. Gdy weszliśmy na trybuny okazało się, że inni mieli więcej szczęścia. Na płotach i balkonach wisiało kilkadziesiąt flag. Od Legii, przez Iglopol aż po wiele malutkich miejscowości. Do Polaków należał cały łuk za jedną z bramek. Wiele polskich flag widocznych było takze na innych sektorach. Sam stadion, jak na główną arenę mistrzostw, specjalnego wrażenia nie robił. Może dlatego że mielismy okazję odwiedzić go już wczesniej.

Co do samego meczu nie ma co za wiele się rozpisywać. Każdy widział jak było. Doping z naszej strony średni. No ale tego akurat mozna było się spodziewać. Na takich meczach zawsze jest wiele przypadkowych osób, którzy nie wiedzą że na stadion nie przychodzi się posiedzieć na krzesełku i zjeść kiełbaskę. Ponoc dużo lepsza atmosfera była w Klagenfurcie. Tak więc pójscie na łatwiznę nie wyszło nam w tym wypadku na najlepsze. Tym bardziej, że swoje 3 grosze musiał dołożyć sędzia Webb. No ale o tym już napisano wiele. Tak więc po meczu atmosfera była iście grobowa. W planach była impreza, zabawa na mieście i śpiewy do białego rana. Jednak zmęczenie, wynik oraz wypity wczesniej alkohol wszystkim zweryfikował wczesniejsze zamierzenia i po odebraniu flagi z depozytu poszliśmy prosto do auta, gdzie wszyscy poszli od razu w kimę.

Ekipa bez biletów z racji kierowcy-abstynenta zawinęła się od razu do domu. My obudziliśmy się dopiero nad ranem. Gdy jedyna osoba nadająca się do prowadzenia auta w miarę się ogarnęła ruszyliśmy w stronę Polski. Podróż powrotna bez żadnych atrakcji. No może poza mandatem w Czechach, który do dzisiaj gdzieś wisi w systemie i czeka na realizację:)

Podsumowując naszą eskapadę do Austrii można powiedzieć... było OK. Ogólnie wyjazd na plus. Wesoła ekipa, jak to na kadrze -"lajtowa" atmosferka ale zabrakło tego czegoś. Może zwycięstwa, które dopełniło by szczęścia i dawało nadzieje na awans, może bardziej fanatycznego dopingu, a może jakiś ciekawszych wydarzeń na mieście. Tak czy siak, wyjazdu nikt nie żałował. Pierwsze Euro w historii zaliczone, pierwsza bramka Polaków na Euro (strzelona przez Brazylijczyka) zaliczona, miasto opanowane przez Polaków, doping na stadionie (mimo wszystko) zagłuszający gopsodarzy także na plus. Kolejny raz pokazaliśmy, że Polska kadra może liczyć na swoich kibiców, którze wszędzie stawiają się w dobrych liczbach. Szkoda, że to wszystko zostało zaprzepaszczone przez wiele czynników i dzisiaj na kadrze nie ma już jakiejkolwiek atmosfery... Oby te czasy jak najszybciej mineły bo mecze kadry mają dla mnie swój zajebisty, specyficznie beztroski klimat.

G.